Halinka to perska kotka, której piękne futro przez większość życia było jej przekleństwem. Przez ponad dekadę była eksploatowana w pseudohodowli. Nie miała imienia, opieki, troski — tylko klatkę, ciąże i obojętność. Była narzędziem. Żywą maszynką do rodzenia kolejnych miotów.
U weterynarza była tylko raz — dziesięć lat wcześniej. To wszystko, co „jej pani” uznała za wystarczające. Gdy kobieta trafiła do szpitala, koty zostały odnalezione przez rodzinę. W ciasnych klatkach, w smrodzie, głodzie i chorobach. Dwoje z nich trafiło do nas. Jednym z nich była Halinka.
Jej stan był dramatyczny. Zęby w fatalnym stanie, ropa cieknąca z oczu, uszy zapchane wydzieliną, zapalenie skóry, kołtuny, a pod futrem – skrajne wychudzenie. Najgorsze jednak było to, co odkryliśmy dopiero podczas badania: zmiana na brzuchu, która okazała się złośliwym nowotworem listwy mlecznej.
Guz był duży, ropiejący i groźny. Halinka musiała przejść pilną operację, zanim choroba rozprzestrzeni się dalej. Przeszła zabieg, przeszła leczenie, przeszła przez wszystko, co musiała. Była dzielna, cicha i silna – jakby wiedziała, że w końcu ktoś walczy o nią.
Dziś Halinka jest już po operacji. Ustabilizowana. Wciąż pod opieką, wciąż z pewnymi problemami zdrowotnymi, które trzeba monitorować — ale przede wszystkim: bezpieczna. Już nie w klatce. Już nie anonimowa. Już nie zostawiona sama sobie.
Halinka bardzo powoli uczy się, że człowiek może nie krzywdzić. Że dotyk może być ciepły, że miska może być zawsze pełna, a cisza może oznaczać spokój, nie samotność. To delikatna, cicha kotka. Taka, która nie narzuca się światu, ale całym sobą mówi: „Dziękuję, że jestem.”